niedziela, 27 kwietnia 2014

przyjaciół poznaje się w biedzie

Znów zaniedbałam pisanie. A to dlatego że działo się trochę niefajnych rzeczy, które skutecznie mnie od kompa odciągnęły. Jak to w pracy pytam klientów o to czy się zgodzą, że zdrowie jest najważniejsze, tak moje dość poważnie podupadło. Stres, niedospanie, osoba bliska w szpitalu, całkowicie odebrały mi siły witalne. I to wszystko spowodowało że całkowicie zapomniałam o sobie.
Trafiłam do szpitala z nadciśnieniem, od dawna wiedziałam, że u nas to dziedziczne, ale łudziłam się, że w wieku 35 lat jeszcze mnie nie ruszy. Na szczęście sytuacja opanowana, i mogę normalnie żyć. :)
Zawsze się martwiłam o wszystko i wszystkich, może trochę za bardzo. A trafiłam do szpitala sama, sama trafiłam na salę. No i kolejne zmartwienie, żeby nie trafić do sali gdzie będą krzyczący z bólu pacjentki.
Mogę powiedzieć, że miałam ogromne szczęście. :)
Poznałam dwie swoje współlokatorki, obie w wieku 80 lat :) Jadzia i Basia.
Moje szpitalne przyjaciółki.
Zadziwiające jak we wspólnej biedzie jaką jest choroba, takie osoby wspierają, przede wszystkim słowem i uśmiechem, ja z kolei żeby się odwdzięczyć, jako osoba bardziej "na chodzie" robiłam za siostrę miłosierdzia. :D
Jadzia - pogodna kobieta, która twierdzi, że ma misję do spełnienia na tej ziemi, zarażała dobrą energią. Wielka i młoda duchem.
Basia - na początku często płakała, miała szczęście że trafiła do "radosnego" jak to siostry mówiły pokoju. Miło było widzieć jak przez prawie tydzień wspólnego leczenia nabiera sił, zaczyna rozmawiać i co najważniejsze - uśmiechała się. :)
Leczenie stało się przyjemnością. Smutno było tylko kiedy musiałyśmy się rozstać. Na szczęście następna pacjentka okazała się kuzynką znajomego, i też żal się było rozstawać.
Bardzo się ze sobą zżyłyśmy, 24 h na dobę razem robiło swoje, poznałyśmy się jak łyse konie, a wciąż co rano miałyśmy o czym rozmawiać. Jak przyjaciółki, które nie mogą się nagadać :D